Tak
było pięknie, choć upał, który przyspieszył wegetację i wszystko, co miało
kolorki zbrunatniało, hortensje zrobiły się ciemno różowe, wszelkie nasiona
szeleszczą w osłonkach, trawa pod stopami trzeszczy, wiatr kołysze drzewa,
wyszarpuje żółte liście, robi się chłodniej, paluszki mi zziębły, ale bywało gorzej, pamiętam taki
rok, że na koniec sierpnia spadł śnieg, nim odleciały jaskółki, ależ te
biedactwa ucierpiały wtedy!
Cukinie.
Ostatnie nasze cukinie przeznaczam na
sałatki, z jabłkiem, ogórkiem kiszonym i garścią rodzynek. Wszystko pocięte
cieniutko szpatułką do sera, skropione octem
jabłkowym, szczypta soli, pieprz.
Wymieszać i odstawić niech postoi z godzinkę (na dłużej-
wkładam do lodówki), napęcznieją rodzynki, rozwinie się więcej bakterii, tych
pożytecznych rzecz jasna (nie ślinić i używać czystych naczyń i sztućców). Przed
podaniem skropić oliwą. Pyszności.
Co
robię a czego nie;
-
Nie smażę na oleju i na maśle, smalcu nie używam, bo nie smażę pączków i od
dłuższego czasu nie jadam mięsa, mięsożercom gotuję (klopsiki) lub duszą sobie osobiście, sami
w rękawie piekarniczym, jak już ja muszę, używam papieru do pieczenia -rolady.
Testuję
na sobie olej kokosowy - cudownie wybiela i od-kamienia zęby (gogle-ssanie oleju:)), do podgrzania przypraw
i do naleśników itp.używam go odrobinę.
Do
sałatek i koktajli owocowo jaglanych dodaję chlust, oliwy / oleju lnianego, nie
mam dostępu do tego super świeżego, trzydniowego.
-
Staram się dusić w sosie własnym (z dodatkiem wody) lub podduszać warzywa, względnie
gotować je możliwie krótko.
-
Jeśli masło, to, to najlepsze, na surowo i sporo go zjadam np. do zupy, ale już
na talerz, na razowym chlebku na zakwasie, najbardziej lubię pasty warzywne z
awokado-np. Tu
-
Ostatnio nie piekę ciast i jakoś nikt nie ma nic przeciw, nie muszę się frustrować tłuszczem dodawanym, którego chyba
tylko mąka potrzebuje, żeby puchnąć a ja nie chcę puchnąć.
-
Siemię lniane mielone zalewam wrzątkiem, a len w nasionkach zagotowuję.
-
Cukier wszelki rafinowany wyszedł z mojej kuchni już daaawno (jakaś resztka
stoi w słoiku a na etykietce trupia czaszka i wykorzystam do depilacji, jak mi
wąsy urosną – postoi długo, lub przejdzie do historii, jako produkt zabójczy).
Do
słodzenia, jak muszą, zostaje STEVIA, osobiście nie muszę, wystarcza mi słodycz
natury.
Miód ostatnio to raczej, jako łyżeczka słodkości, gdy mnie najdzie ochota-
każdy ma potrzebę zgrzeszyć. ;)
Często
używam niesiarkowanych rodzynek, do dosłodzenia potraw, efekt smakowy
znakomity w sałatkach - rodzynkowy cukier ferment sieje i to jest to czego od
niego oczekuję. Podobnie jabłko (nie każdy je toleruje) ja uwielbiam duszone z
solą i pieprzem.
-
Używam sporo kurkumy, pieprzu, lubczyka, przypraw indyjskich a liść
laurowy i ziele angielskie to rutynowo. Asafetyda, czasem zamiast cebuli i
czosnku.
Nie
mam telewizora, wywaliłam to pudło, matriksowo
się nie magluję, za to z agresywnej telofoni
dowiedziałam się, jak bardzo sobie szkodzę nie pozbywając się całej
emerytury na promocyjne badanie śliny, nie na ojcostwo-alimentacyjne a na nietolerancje, chyba pokarmową, ale nie
dosłuchałam, bo wścieklizna mnie taka naszła, że rzuciłam słuchawką.
Tyle
mili Parafianie, co nagrzeszyliście będzie Wam odpuszczone w niebie, póki co,
jedzcie, pijcie i więcej nie grzeszcie!