Translate

piątek, 4 września 2015

cukinia



Tak było pięknie, choć upał, który przyspieszył wegetację i wszystko, co miało kolorki zbrunatniało, hortensje zrobiły się ciemno różowe, wszelkie nasiona szeleszczą w osłonkach, trawa pod stopami trzeszczy, wiatr kołysze drzewa, wyszarpuje żółte liście, robi się chłodniej, paluszki mi zziębły, ale bywało gorzej, pamiętam taki rok, że na koniec sierpnia spadł śnieg, nim odleciały jaskółki, ależ te biedactwa ucierpiały wtedy!



Cukinie.
Ostatnie nasze cukinie przeznaczam na sałatki, z jabłkiem, ogórkiem kiszonym i garścią rodzynek. Wszystko pocięte cieniutko szpatułką do sera, skropione octem jabłkowym, szczypta soli, pieprz.
Wymieszać i odstawić niech postoi z godzinkę (na dłużej- wkładam do lodówki), napęcznieją rodzynki, rozwinie się więcej bakterii, tych pożytecznych rzecz jasna (nie ślinić i używać czystych naczyń i sztućców). Przed podaniem skropić oliwą.  Pyszności.










Co robię a czego nie;

- Nie smażę na oleju i na maśle, smalcu nie używam, bo nie smażę pączków i od dłuższego czasu nie jadam mięsa, mięsożercom gotuję (klopsiki) lub duszą sobie osobiście, sami w rękawie piekarniczym, jak już ja muszę, używam papieru do pieczenia -rolady.
Testuję na sobie olej kokosowy - cudownie wybiela i od-kamienia zęby (gogle-ssanie oleju:)), do podgrzania przypraw i do naleśników itp.używam go odrobinę. 
Do sałatek i koktajli owocowo jaglanych dodaję chlust, oliwy / oleju lnianego, nie mam dostępu do tego super świeżego, trzydniowego.  
- Staram się dusić w sosie własnym (z dodatkiem wody) lub podduszać warzywa, względnie gotować je możliwie krótko.
- Jeśli masło, to, to najlepsze, na surowo i sporo go zjadam np. do zupy, ale już na talerz, na razowym chlebku na zakwasie, najbardziej lubię pasty warzywne z awokado-np. Tu
- Ostatnio nie piekę ciast i jakoś nikt nie ma nic przeciw, nie muszę się frustrować tłuszczem dodawanym, którego chyba tylko mąka potrzebuje, żeby puchnąć a ja nie chcę puchnąć.
- Siemię lniane mielone zalewam wrzątkiem, a len w nasionkach zagotowuję.
- Cukier wszelki rafinowany wyszedł z mojej kuchni już daaawno (jakaś resztka stoi w słoiku a na etykietce trupia czaszka i wykorzystam do depilacji, jak mi wąsy urosną – postoi długo, lub przejdzie do historii, jako produkt zabójczy).
Do słodzenia, jak muszą, zostaje STEVIA, osobiście nie muszę, wystarcza mi słodycz natury.
Miód ostatnio to raczej, jako łyżeczka słodkości, gdy mnie najdzie ochota- każdy ma potrzebę zgrzeszyć. ;)
Często używam niesiarkowanych rodzynek, do dosłodzenia potraw, efekt smakowy znakomity w sałatkach - rodzynkowy cukier ferment sieje i to jest to czego od niego oczekuję. Podobnie jabłko (nie każdy je toleruje) ja uwielbiam duszone z solą i pieprzem.
- Używam sporo kurkumy, pieprzu, lubczyka, przypraw indyjskich a liść laurowy i ziele angielskie to rutynowo. Asafetyda, czasem zamiast cebuli i czosnku.

Nie mam telewizora, wywaliłam to pudło, matriksowo się nie magluję, za to z agresywnej telofoni dowiedziałam się, jak bardzo sobie szkodzę nie pozbywając się całej emerytury na promocyjne badanie śliny, nie na ojcostwo-alimentacyjne a na nietolerancje, chyba pokarmową, ale nie dosłuchałam, bo wścieklizna mnie taka naszła, że rzuciłam słuchawką.

Tyle mili Parafianie, co nagrzeszyliście będzie Wam odpuszczone w niebie, póki co, jedzcie, pijcie i więcej nie grzeszcie! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz